Walka o kierowcę trwa- nie tylko we firmach, ale też w gabinetach polityków
Coraz więcej polskich kierowców decyduje się na pracę w Niemczech. Skuszeni wyższymi zarobkami, lepszymi warunkami socjalnymi i nowoczesnym zapleczem, porzucają pracę dla rodzimych firm transportowych. Efekt? Polska zaczyna odczuwać poważne braki kadrowe, a niemiecka gospodarka – oparta w dużej mierze na pracy cudzoziemców – znów korzysta z polskiej siły roboczej. Tymczasem w obliczu zagrożenia wojną nasi zachodni sąsiedzi biją na alarm: bez kierowców z Europy Wschodniej mogą nie przetrwać.
Niemcy drżą o kierowców. Braki mogą sparaliżować kraj
Problem jako pierwszy nagłośnił Dirk Engelhardt, prezes Federalnego Stowarzyszenia Transportu Towarowego, Logistyki i Utylizacji Odpadów. Jak przyznał w rozmowie z Bildem, już teraz Niemcom brakuje około 100 tysięcy kierowców ciężarówek. W razie konfliktu zbrojnego liczba ta może wzrosnąć do nawet 400 tysięcy, ponieważ wielu cudzoziemców – w tym Polaków – mogłoby wrócić do kraju lub zostać powołanych do służby wojskowej. Engelhardt nie owija w bawełnę: bez tej siły roboczej niemiecka logistyka, a nawet armia, nie będą mogły funkcjonować.
Polscy kierowcy wybierają Zachód – i trudno im się dziwić
Nie jest tajemnicą, że Niemcy oferują kierowcom znacznie lepsze warunki niż Polska. Wyższe pensje, nowocześniejszy sprzęt, znacznie lepsze zaplecze socjalne – to wszystko sprawia, że polscy kierowcy coraz częściej decydują się na przeprowadzkę. W Niemczech nie tylko zarobią więcej, ale mają dostęp do sprawniejszej opieki zdrowotnej, bezpiecznych parkingów, świadczeń rodzinnych, a nawet ulg podatkowych.
Polska branża transportowa – choć dynamiczna i konkurencyjna – nie jest w stanie konkurować z zachodnim rynkiem w zakresie płac i komfortu pracy. Według danych Eurostatu, w 2023 r. polscy kierowcy odpowiadali za 20,3% całkowitej pracy przewozowej w UE, co czyni ich liderami w skali kontynentu. Jednak coraz więcej z nich decyduje się pracować nie dla polskich, a dla niemieckich firm.
Niemcy chcą więcej – kosztem wschodnich sąsiadów
Engelhardt ma już gotowy plan na zażegnanie kryzysu. Postuluje m.in. większe otwarcie się na kierowców z krajów poza UE (takich jak Mołdawia czy Uzbekistan), zniesienie niektórych kwalifikacji zawodowych, a także zachęcanie kobiet do wchodzenia do branży transportowej. Aby jednak kobiety chciały prowadzić TIR-y, trzeba – jak mówi – zainwestować w bezpieczne parkingi, kabiny z prysznicami, kuchnie i toalety.
Proponuje się także powrót do pracy emerytowanych kierowców, bez konieczności przechodzenia regularnych badań. Wszystko po to, by szybko załatać coraz większą dziurę kadrową.
Kryzys po obu stronach granicy
Polska, mimo dynamicznego rynku transportowego, sama zaczyna odczuwać niedobory kierowców. Coraz częściej firmy muszą zatrudniać cudzoziemców – z Ukrainy, Białorusi czy Azji Środkowej. Pomysł większego udziału kobiet w zawodzie kierowcy – choć kiedyś wyśmiewany – dziś staje się poważnie rozważaną opcją.
W obliczu napięć geopolitycznych i groźby konfliktu, europejski rynek transportowy staje przed poważnym wyzwaniem. Jeśli Niemcy nie znajdą sposobu na utrzymanie kierowców z Europy Wschodniej lub nie wykształcą własnych, ich gospodarka może się zatrzymać. Ale jeśli nadal będą przyciągać pracowników z Polski, to polska logistyka może znaleźć się na skraju kryzysu.
Jedno jest pewne: wojna o kierowców już trwa – i to nie tylko na drogach, ale i w gabinetach polityków oraz szefów firm transportowych.